Bośnia i Hercegowina to jedno z ostatnich państw, gdzie jeszcze nie zawitała tzw. turystyka masowa. Można dzięki temu poczuć tam większą swobodę, w porównaniu z sąsiadującą Chorwacją. Możliwe, że przyczynia się do tego niewielki, bo kilkunastokilometrowy dostęp do morza, jednak dla tych, którzy szukają orientalnych klimatów jest to alternatywa godna polecenia. Dodatkowo BiH jest atrakcyjna cenowo w porównaniu chociażby z Polską, co daje komfort podróżowania i smakowania nie tylko z użyciem podniebienia. W Bośni i Hercegowinie widać wciąż ślady ostatniej wojny i czuć w mieszkańcach niezagojone rany. Raz na jakiś czas widać zniszczone budynki i ślady po pociskach, a na koszulkach noszonych przez mieszkańców można zauważyć napisy świadczące o żywej pamięci tamtych czasów.
W Bośni i Hercegowinie byliśmy już kilka razy, a licząc każde przekroczenie granicy, chociażby na nadmorskim odcinku w okolicy Neum, rozdzielające Chorwację na dwie części, to nawet kilkanaście. Żeby dostać się do perły Adriatyku – Dubrownika, będąc w północnej Dalmacji, trzeba przejechać przez niewielki fragment Bośni i Hercegowiny. Po zaliczeniu drogi powrotnej można już czuć się rutyniarzem w przekraczaniu bośniackiej granicy.

Pierwszy raz zawitaliśmy do Bośni i Hercegowiny, gdy pojechałem w 2011 roku z moim niepełnosprawnym przyjacielem Sławkiem na konferencję. Można powiedzieć, że to była nasza pierwsza wspólna długa wyprawa, zanim jeszcze pojechaliśmy na Przylądek Północny. Był to jednak ostatni wspólny wyjazd w tak ciepłe rejony świata, bowiem Sławek lepiej znosi skandynawskie chłodniejsze klimaty. Mieszkaliśmy wtedy w Banja Luce, ale nie omieszkaliśmy zrobić objazdówki aż do Chorwackiej Dalmacji. Wracając przez Počitelj, pierwszy raz usłyszałem śpiew muezina. Nie zapomnę tej zaczarowanej chwili, gdy w tym średniowiecznym mieście, opustoszałym od turystów, mogłem się przez chwilę poczuć jak w innym świecie. Podobne wrażenie miałem, gdy na chwilę, późną nocą zawitaliśmy do Mostaru. Byliśmy zmęczeni podróżą, ale łapałem wszystkimi zmysłami ten orientalny klimat, ponieważ nie mieliśmy wtedy za wiele czasu. To wtedy zrodziła się myśl, że tutaj wrócę, aby na spokojnie zwiedzić te miejsca.
Południową część BiH zwiedziliśmy, będąc w 2014 roku w Chorwacji. Był to jednodniowy wypad, ale udało nam się oprócz powtórki Počitelj zwiedzić Medjugorje oraz pobliskie przepiękne Wodospady Kravica.
Na dłużej pojechaliśmy do Bośni i Hercegowiny w 2016 roku, już z pewnym postanowieniem, że tym razem zwiedzimy ten przepiękny kraj na spokojnie, zatrzymując się tam, gdzie zachęci nas kieszonkowy przewodnik. Oczywiście jeszcze przed wyprawą mieliśmy nakreślony plan, że tym razem zwiedzimy Sarajewo, Jajce, Mostar i Blagaj. Tak też się stało. Wspomnienia były na tyle intensywne, że wróciliśmy do BiH w 2017 roku. Zwiedziliśmy większość znanych nam miejsc, dogłębniej je penetrując, a dodatkowo zapuściliśmy się w dzikie i piękne góry, zdobywając najwyższy szczyt Maglić.
Wędrując od północy od granicy z Chorwacją można zatrzymać się w Banja Luce. Stolica Republiki Serbskiej jest drugim po Sarajewie miastem Bośni I Hercegowiny. Liczy około 240 tys. mieszkańców. Ze względu na bogate źródła termalne Banja Luka rozwija się jako uzdrowisko. Nie zachwyca swą architekturą, ale są miejsca, które warto zwiedzić chociażby średniowieczną twierdzę Kastel z XIV w. , zbudowaną tuż nad rzeką Vrbas.

Koniecznie trzeba zwiedzić meczety, chociażby bogaty w cytaty z Koranu meczet Arnaudi, czy tez najcenniejszy zabytek – meczet Ferhadija z trudem odbudowany po wojnie.
Ostatecznie meczet został odbudowany dopiero w 2016 roku, więc od niedawna można podziwiać go w całej okazałości zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Dla kobiet zbytnio odkrytych w upalny dzień, są do wypożyczenia okrywające chusty.

Niestety po trzęsieniu ziemi, jakie nawiedziło miasto w 1969 roku, jak i po wojnie, większość zabytków została częściowo zniszczona. Banja Luka jest położona nad rzeką Vrbas, która płynie przepięknym kanionem.

Kanion rzeki Vrbas to nie tylko atrakcyjne miejsce dla amatorów raftingu, wędkarstwa czy wspinaczki górskiej, sam przejazd kanionem wzdłuż rzeki jest niezapomnianym przeżyciem, a dane nam było przejechać przez niego już trzykrotnie. Szczególnie początkowe odcinki tej wąskiej, krętej drogi, niekiedy wykutej w skale, dostarczały dużych emocji. Zdarzyło się nawet, że na zakręcie samochód ciężarowy zaklinował się w skale, tarasując drogę. Na szczęście takie przypadki zdarzają się rzadko i tylko mniej doświadczonym kierowcom.
Jadąc od Banja Luki, na południe drogą M16 po około 70 kilometrach, mija się Jajce. Za pierwszym razem podziwialiśmy miasto z auta. Zapamiętałem wtedy bardzo ciekawe położenie, tak jakby domy rozłożone były na wzgórzu w kształcie jaja. Podobno właśnie od tego miasto nosi swą nazwę.

Kolejnym razem (2016 i 2017 r.), gdy przejeżdżaliśmy tą trasą, zaplanowaliśmy zatrzymać się tutaj na dłużej. Wiedzieliśmy z przewodników, że musimy w pierwszej kolejności poszukać wodospadu. Widok jaki na nas czekał był z tych zapierających dech w piersi. 27 metrowy Plivski Wodospad można podziwiać zarówno z górnego, jak i dolnego tarasu. Aby wejść na dolny taras, trzeba wnieść niewielką opłatę, ale warto poczuć bliskość tej potęgi, nie tylko w postaci huku, ale i odczucia chłodu, który przynosi ulgę w upalne dni. Wodospad jest położony pomiędzy starówką a główna drogą M16 w miejscu, gdzie rzeka Plivie łączy się z Vrbas. Dojście do niego zajmuje zaledwie kilka minut, przez co można odwiedzać to miejsce o każdej porze dnia i nocy, szczególnie, że jest po zmroku oświetlone.

Mimo że Jajce jest enklawą chorwacko-katolicką, to i tutaj są meczety, i można wsłuchiwać się w śpiew muezina, uświadamiając sobie, że jest się już w innej orientalnej kulturze. Koniecznie należy wyjść na sam wierzchołek jaja, gdzie położona jest twierdza. Spacer po murach i przepiękny widok na okoliczne góry warte są wysiłku.

Starówka jest mieszaniną starej i nowej architektury. Wędrówkę można rozpocząć, wchodząc jedną z dwóch bram: południową Travnik lub połnocną Banja Luka. Warto zasiąść w jednej z wielu restauracji i zakosztować tutejszych smaków. Warta polecenia jest restaurację tuż przy bramie Travnik, gdzie oprócz serwowanych oryginalnych dań można usiąść w towarzystwie rdzennych mieszkańców, łapiąc tutejszy klimat.

Warto zatrzymać się przy Mitreum – świątyni ku czci perskiego boga Mitry, który czczony był przez rzymian między II a V w.n.e. Jest to jedyny taki obiekt na terenie kraju. Osłonięty jest niewielkim oszklonym pawilonem i można go obejrzeć bez konieczności zgłaszania się do muzeum etnograficznego.
Kilka kilometrów powyżej Jajce znajduje się Plivskie Jezero, które jest miejscem wypoczynku dla okolicznych mieszkańców.

Nad jeziorem znajdują się zbudowane w czasach osmańskich stare młyny, które są też polecane jako duża atrakcja turystyczna. Jest ich 20 i tworzą barierę między małym i dużym jeziorem Pliva. Spacer kładkami pomiędzy młynami schowanymi wśród drzew jest miłym wytchnieniem w upalny dzień.

Jadąc dalej na południe, wpadliśmy za pierwszym razem w pułapkę nawigacji samochodowej, a dokładnie mojego niedbalstwa, bowiem nie przeanalizowałem wcześniej trasy. Z perspektywy czasu inaczej to wygląda, ale nie było mi do śmiechu, kiedy nawigacja „przeciągnęła” nas skrótem przez okoliczne góry. Kilkuset metrowy podjazd krętymi drogami to jeszcze nic… można to zaliczyć do atrakcji, najgorsze, że droga była w coraz gorszym stanie, aż zaczęła się szutrówka. Kiedy zastanawiałem się nad odwrotem, pojawił się asfalt nawet z wymalowanym pasem pośrodku. Odetchnąłem z ulgą, myśląc, że to droga, która prowadzi do miejscowości, do której mamy dojechać.

Po kilku kilometrach zjazdu, gdy byliśmy po drugiej stronie góry, okazało się, że i ten asfalt się skończył, zamieniając się najpierw w szutrówkę, aż w końcu w drogę, która wymagała napędu 4×4. Najciekawsze było to, że na krzyżówce dróg leśnych były postawione drogowskazy. Postanowiłem nie ryzykować i zawróciłem do Jajce tą samą drogą, tym razem dokładnie ustalając trasę na nawigacji. Ale i takie historie tworzą niepowtarzalny bośniacki klimat.

Jadąc w kierunku Sarajewa można zatrzymać się w miejscowości Visoko, w której odkryto tzw. bośniackie piramidy. Pobliskie zarośnięte drzewami wzniesienia swoim kształtem przypominają te z Egiptu czy też Meksyku. Noszą nazwę piramidy Słońca, Księżyca i Smoka. Prowadzone są od lat prace archeologiczne ale mimo to wytyczone są ścieżki na punkty widokowe. Jednak najkorzystniej widać piramidy z dalszej odległości chociażby przejeżdżając pobliską autostradą.

Kolejnym, większym już miastem, które stanęło nam na drodze było Sarajewo – stolica Bośni i Hercegowiny. Pierwsze wrażenie po wjechaniu do miasta nie było korzystne. Przeważnie unikamy wielkich aglomeracji. Dodatkowo zniechęciły nas kłopoty ze znalezieniem noclegu. Stwierdziliśmy, że zwiedzimy tylko starówkę i pojedziemy dalej, ale traf sprawił, że w ostatniej chwili udało nam się znaleźć atrakcyjny nocleg, kilkaset metrów od starówki. Mogliśmy zatem podziwiać to miejsce do woli. Sarajewo bowiem było i jest uważane za najbardziej orientalne miasto kontynentalnej Europy. Na niewielkiej powierzchni znajduje się kilka meczetów, a z minaretów pięć razy na dobę można usłyszeć śpiew muezinów, co prowadziło nas za każdym razem w inny świat. Najbardziej okazałym w Sarajewie, jak i w całym kraju jest XVI wieczny meczet Gazi Husrev-bega 45 metrowym minaretem. Tuż obok meczetu znajduje się Sahat kula (wieża zegarowa) z XVI wieku, która wraz z minaretem góruje nad miastem.

Po starówce można powoli spacerować wąskimi uliczkami, pomiędzy straganami oferującymi towary, począwszy od orientalnych owoców i warzyw, a skończywszy na oryginalnych wyrobach. Nie da się ominąć Głównego Rynku (Baščarŝija) na którym stoi charakterystyczna studnia (Sebilj) – jest to drewniana ośmiokątna konstrukcja, z której można napić się wody, a powiedzenie mówi, że kto zaczerpnie wody z tej studni nigdy nie zapomni Sarajewa. Jest to ulubione miejsce spotkań mieszkańców. Takich studni za czasów osmańskich było wiele i służyły m.in. do ablucji tuż przed modlitwą.

Z placu blisko jest do meczetów Baščaršijska džamija oraz Čekrekči džamija. Warto zwiedzić w niższej części placu inny kryty targ z czasów osmańskich – Brusa bezistan – przykryty sześcioma kopułami, w którym mieści się Muzeum Historyczne Sarajewa.

Jednak by się całkowicie zatracić w zakupach można zwiedzić Dugi bezistan (Gazi Husrev begov bezistan) – pasaż handlowy o długości 110m z XVI wieku, który do dzisiaj pełni nadal swoją funkcję. Starówkę zwiedzaliśmy o wszystkich porach, starając się trafić na czas modlitw. Muzułmanie modlą się pięć razy dziennie: o wschodzie słońca, około południa, następne modlitwy są około godziny 15, o zachodzie słońca i dwie godziny później. Klimat starówki to nie tylko śpiew muezinów, ale też stroje muzułmańskich kobiet (które przypominają, że jest się w orientalnym miejscu), niekiedy kontrastujące ze swobodnym ubiorem mężczyzn, szczególne widoczne jest to w upalne dni.

W Sarajewie byliśmy dwukrotnie w 2016 i 2017 roku. Za drugim razem dotarliśmy do wyższej części miasta i do Żółtego bastionu (Žuta tabija), z którego rozpościera się piękny widok na miasto.

Idąc do bastionu, przechodzi się przez cmentarz poległych w czasie oblężenia Sarajewa. Biała „rzeka” nagrobków spływająca spod bastionu robi wielkie wrażenie.

Szacuje się, że w czasie oblężenia Sarajewa zginęło lub zaginęło 10 tysięcy ludzi w tym ponad 1,5 dzieci. Poświęcony jest im pomnik Dzieci Sarajewa, w którym odlano w metalu setki małych stópek oraz wyryto nazwiska wszystkich ofiar. Miejsce, które przypomina o bezsensowności wszelkich wojen na świecie.

Mimo że Sarajewo wraz z Chorwackim Splitem są największymi miastami leżącymi w paśmie Gór Dynarskich, to jednak dopiero po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów na południe, można było odczuć potęgę tych gór. Podobnie jak kiedyś, gdy jechałem przez norweskie góry z rodziną, obiecałem sobie, że wrócę tam z bratem, aby zatracić się wyłącznie w wysokogórskich przygodach, tak i wtedy pomyślałem, że warto tu przyjechać z takim zamiarem. I tak też się stało. W czasie ostatniej wyprawy w 2017 roku zdobyliśmy najwyższy szczyt Bośni i Hercegowiny – Maglić (2385 m n.p.m.).
Maglić leży w Parku Narodowym Sutjeska, będącym najstarszym parkiem w BiH. Znajduje się w południowo-wschodniej części kraju, na granicy z Czarnogórą. Najdogodniejszą bazą wypadową jest wioska Tjentište. Stoi tutaj pomnik z czasów Tito (upamiętniający jedną z ważniejszych bitew II wojny światowej) – dawniej obowiązkowe miejsce do zwiedzania przez wycieczki szkolne z czasów byłej Jugosławii.
W Tjentište jest kemping z wielkim uregulowanym zalewem, przeznaczonym do kąpieli oraz hotel, w którym można załatwić wszystkie formalności.
Z Tjentište na Maglić jest około 1800 m przewyższenia. Istnieje jednak możliwość podjechania do górnego parkingu na polanie Lokva Demečišta lub Prijevor. Droga jest niestety w kiepskim stanie, szczególnie po ulewach i istnieje ryzyko uszkodzenia zawieszenia, jeśli chce się wyjechać samochodem osobowym. Takie informacje zdobyliśmy zanim tam dojechaliśmy. Mieliśmy dużo obaw, czy nasz pomysł zdobycia szczytu zakończy sie sukcesem, bowiem wśród uczestników byli mniej zaprawieni w boju i wędrowanie z Tjentište mogłoby być zbyt długą wycieczką. Dwudniowa wyprawa z noclegiem w górach, tym razem nie wchodziła w rachubę. Pierwsze wiadomości na miejscu nie były optymistyczne. Droga w kiepskim stanie, ale gdy dowiedzieliśmy się, że w hotelu można zamówić transport autem 4×4 od razu powiało optymizmem. Koszt takiej przyjemności wyniósł tylko 40 euro za 6 osób w obie strony. Dnia następnego stawiliśmy się na umówioną godzinę i pracownik parku wywiózł nas kilkaset metrów w górę, jadąc ponad godzinę na polanę Lokva Demečišta, skracając znacznie dystans. Mieliśmy jednak do pokonania jeszcze około 900 metrów przewyższenia i musieliśmy się spieszyć, ponieważ umówiliśmy się, że kierowca przyjedzie po nas o konkretnej godzinie na parking Prijevor po drugiej stronie góry.

Szlak był dobrze oznakowany. Przebiegał w przeważającej części po stronie Czarnogóry, ale nie było żadnych problemów z przekroczeniem naturalnej granicy. Był niekiedy stromy z zabezpieczeniami. Na wierzchołku znajduje się słup pomalowany w serbskie barwy oraz serbska flaga. Poniżej wierzchołka tablica z portretem Tito.

Wracaliśmy dłuższym szlakiem przez jezioro Trnovačko znajdujące się po stronie czarnogórskiej.

Pamiętam 600-metrowe zejście po piargowym szlaku, kiedy jezioro zachęcało swym turkusowym kolorem, aby się w nim schłodzić, ale za żadne skarby nie chciało się przybliżać, mimo mozolnie ubywających metrów.

Góry są przepiękne, dzikie, a turystów niewielu. Daje to możliwość poczucia gór bez większych zakłóceń. Do Bośni i Hercegowiny można praktycznie przyjechać wyłącznie w góry, ale byliśmy głodni też innych wrażeń i widoków, dlatego po zdobyciu szczytu, pojechaliśmy w dalszą podróż. Mieliśmy do zdobycia Vrh Dinare, najwyższy na Chorwacji, więc czekało nas jeszcze wiele przygód.
Od Tjentište koniecznie należy udać się na wschód i zatrzymać się w Mostarze.
Pamiętałem tę krótką pierwszą chwilę kontaktu z tym miastem, gdy wracając ze Sławkiem z Dalmacji do Banja Luki, zatrzymaliśmy się tam późnym wieczorem. Niedosyt właśnie tego miejsca był głównym motorem napędowym, aby zwiedzić Bośnię i Hercegowinę, ale już bez pośpiechu. Tym razem mieliśmy szczęście, pierwszy pensjonat, jaki wypatrzyliśmy na mapie był strzałem w dziesiątkę. Blisko do starówki i w dobrej cenie, z miłą obsługą, gwarantował nam komfort zwiedzania tego miasta. Najważniejszym symbolem Mostaru bez wątpienia jest Stary Most, zwany niekiedy Tureckim Mostem.

Można powiedzieć, że najpierw był most, a dopiero później wokół niego w XV wieku utworzyła się osada. Pierwszy most był konstrukcją drewnianą, ale spełniał swoje zadanie, umożliwiając przeprawę na drugi brzeg rzeki Neretwy. W XVI wieku Turcy wybudowali most kamienny, który przetrwał do końca XX wieku, kiedy to w czasie wojny domowej chorwacka armia zniszczyła most jak i znaczną część miasta. Po latach most został wiernie zrekonstruowany z wykorzystaniem techniki osmańskich mistrzów. Kamienne bloki łączono żelaznymi prętami, zalewając jednocześnie szczeliny ołowiem. Most przyciąga wielu turystów i zrobienie zdjęcia bez ludzi wymagało ode mnie determinacji i cierpliwości, a szczególnie wczesno porannych spacerów.

W sezonie często można obserwować skoki śmiałków z mostu do Neretwy. Odległość do powierzchni wody to prawie 20 metrów i spektakl ten jest warty obejrzenia. Napięcie tuż przed skokiem jest stopniowo zwiększane i często skok jest odkładany w czasie aż osoba towarzysząca skoczkowi nie uzna, że zebrała wystarczającą ilość datków od widzów nie tylko na moście, ale też na brzegu rzeki. Dawniej skoki były demonstracją męstwa i odwagi wśród miejscowych młodych mężczyzn.

Oprócz Starego Mostu jest również Krzywy Most – miniaturka Starego Mostu łącząca brzegi rzeczki Radobolji, która wpada do Neretwy. Krzywy Most również został zniszczony i zrekonstruowany. Uważa się, że powstał kilka lat przed Starym Mostem jako jego pierwsza architektoniczna próba.

W Mostarze można do woli kosztować orientalnych klimatów. Starówka jest na tyle duża, że można zapomnieć o otaczającym nowym mieście.

Spacery wąskimi kamiennymi uliczkami wśród straganów, możliwość zatrzymania się w nastrojowych restauracjach, w których atrakcyjne ceny pozwalają na częste odpoczynki sprawiają, że można naprawdę wypocząć i oddać się nastrojowi chwili.

Smaku bośniackiej kawy przygotowanej w specjalnym naczyniu zwanym dżezowa nie da się zapomnieć. Do kawy tradycyjnie podawana jest słodka galaretka lokum.

Oczywiście jak i w poprzednich miastach tak i tu, nie dają o sobie zapomnieć meczety. Warto zwiedzić meczet Koski Mehmed-Pasza, który otwarty jest dla turystów i za opłatą można wspiąć się po kamiennych krętych schodach na minaret, skąd rozpościera się przepiękny widok na Mostar i okolice.

Tuż przed modlitwą można podpatrzeć jak wyglądają przygotowania, szczególnie ablucje w studniach, które znajdują się na placu przy minarecie.

Niestety i to miejsce trzeba było w końcu opuścić. Będąc w okolicy Mostaru, warto zwiedzić Blagaj oddalony o 15km. Jest to dawna stolica Hercegowiny. Znana dzisiaj z XV wiecznego domu derwiszów, który w całości znajduje się pod wysoką przewieszoną skałą.

Przez lata w domu tym derwisze osiągali jedność z Allachem poprzez ascezę i modlitwę. Można zwiedzić ich skromne komnaty, przy czym kobiety muszą chustą zakryć głowy i zasłonić nogi, a mężczyźni przykryć nogi. Oczywiście mało który turysta w upalne dni jest tak ubrany, więc można skorzystać z pożyczanych chust i płaszczów. Dom derwiszów stoi tuż przy jednym z największych wywierzysk w Europie. Jest to źródło rzeki Buny (Buna Vrelo) o wydajności 43 tysiące litrów na sekundę co sprawia, że ze skały nie wydobywa sie potoczek a raczej rzeka.

Jadąc na południe od Mostaru drogą E73 w stronę granicy z Chorwacją koniecznie należy zatrzymać się w Počitelj. Raz, że to bardzo stare miasto (z czasów panowania tureckiego) znajduje się tuż przy drodze, a dwa, że jest jednym z najpiękniejszych w Bośni i Hercegowinie. Rozłożone na wzgórzu, po którym można spacerować wąskimi uliczkami wśród starej zabudowy, przyciąga śpiewem muezina.

Tu właśnie zostałem oczarowany tym klimatem podczas pierwszej wizyty w BiH. Zauważyłem, że jak na taką atrakcję fakt, że jesteśmy sami bez innych turystów, świadczy o tym, że kraj ten jest warty bliższego poznania, szczególnie dla tych osób, które źle czują sie w tłumie. W Počitelj byliśmy jeszcze dwa razy i nawet w środku sezonu wciąż zaskakiwał mnie spokojem i wszechogarniającą ciszą. Miejsce to jest wpisane na listę UNESCO, co świadczy również o jego wyjątkowości. Warto wspiąć się na taras widokowy na bastionie Pašina Tabija oraz na twierdzę, skąd rozpościera się przepiękny widok na miasto i całą okolicę, szczególnie na płynącą dostojnie Neretwę i wznoszący się minaret meczetu Šišman-Ibrahima-paszy.

Od Počitelj można na chwilę zboczyć z trasy, kierując się na zachód i zatrzymać się w Medziugorje (Medjugorje). Miejsce to znane jest wśród katolików, bowiem w pobliskim przysiółku Bijakovići, w 1981 roku sześciorgu dzieciom ukazała się Matka Boska, przekazując im orędzie pokoju dla świata. Znajduje się tu okazałe Sanktuarium Królowej Pokoju, którego centralną częścią jest kościół św. Jakuba. Często przyjeżdżają tutaj tłumy wiernych i turystów. Miejscowość ta głównie nastawiona jest na pielgrzymów, co można zauważyć nawet w ofercie sklepików i straganów, w których dominują dewocjonalia.

Kolejnym miejscem, które mnie urzekło są Wodospady Kravica, położone kilkanaście kilometrów na południowy zachód od Medziugorje. Jest to jedna z większych atrakcji przyrodniczych Hercegowiny. Wodospady tworzą kaskadę na długości 120 metrów, a wysokość ich dochodzi do 26 metrów, tworząc niespotykany widok, porównywalny z Plitwickimi Jeziorami na Chorwacji.

Przy czym tutaj jeszcze nie ma komercji i aby je zobaczyć wystarczy uiścić niewielką opłatę parkingową. Dodatkowo można rozkoszować się orzeźwiającą kąpielą, a takich miejsc w Bośni i Hercegowinie brakuje ze względu na niewielki dostęp do morza, w porównaniu do pobliskiej Chorwacji. Patrząc z punktu widzenia turysty, jest to właśnie największą zaletą tego kraju, bowiem tłumy są zawsze tam, gdzie jest woda. Mimo wszystko uważam, że Bośnia i Hercegowina warta jest tego, aby ją odwiedzić nawet wielokrotnie.
Fotorelację z wyprawy można również oglądnąć na stronie:
Bośnia i Hercegowina – 2011,2014,2016 r.