Kolejna wyprawa na Bałkany odbyła się w 2018 roku. Tym razem mieliśmy w planach zdobyć Musałę, najwyższy szczyt Bułgarii i zarazem całych Bałkanów oraz Olimp… najwyższy szczyt nie muszę pisać jakiego kraju.
Cała frajda z podróżowania ze sprawdzoną w trudach ekipą jest również w tym, że plany są zawsze ogólne i tak naprawdę do końca nie wiemy, jak się skończą. Podobnie było z Midżurem, najwyższym szczytem Serbii, który nie był planowany. Gdy czekaliśmy długi czas na granicy wegiersko-serbskiej, mój brat z nudów wymyślił, że skoro przejeżdżamy przez Serbię i nawet mamy zamiar w tym kraju nocować, to dlaczego nie można byłoby zdobyć najwyższego jego szczytu, szczególnie że się okazało, iż będziemy przejeżdżać w pobliżu pasma górskiego, w którym Midżur się znajduje. Pomysł został zaakceptowany natychmiast. Postanowiliśmy pobyt w Serbii przedłużyć o jeden dzień i po noclegu w okolicy Nowego Sadu, wybraliśmy za bazę wypadową, położony w południowej części kraju Nisz. Po mile spędzonym popołudniu, następnego dnia o poranku wyruszyliśmy w stronę Midżura. Byłem pełen obaw, ponieważ nie wiedziałem jakie drogi nas czekają, a trzeba było przejechać kilkadziesiąt kilometrów w głąb masywu górskiego Stara Płanina i wyjechać w pionie ponad 1 km z pełnym obciążeniem. Postanowiliśmy bowiem, że po zdobyciu szczytu pojedziemy w dalszą drogę do sąsiadującej Bułgarii, więc cały dobytek mieliśmy ze sobą. Ważne było dokładne określenie położenia schroniska w Babin Zubie, wyłącznie na nawigacji działającej bez internetu. Pamiętać trzeba, że w Serbii korzystanie z internetu, z wyjątkiem wi-fi, jest opłacalne tylko dla bogatych szejków. Poczułem to rok wcześniej, kiedy to idąc na Maglić w Bośni i Hercegowinie, włączyła się w moim telefonie transmisja danych i odebranie zaledwie 7MB informacji kosztowało mnie 270zł, aż do ustalonego blokującego limitu. Toż to nawet jednego zdjęcia nie da się wysłać! Warto przed wyjazdem u operatora ograniczyć do minimum dopuszczalny limit oraz zablokować pocztę głosową, bo każda próba połączenia, nawet gdy mamy wyłączoną i schowaną głęboko w plecaku komórkę, jest płatna, a o wysokości rachunku dowiemy się dopiero po powrocie.
Okazało się, że droga była przyzwoita. Miejscami wąska i dziurawa, jednak widać było, że stopniowo dojazd do jednego z większych w okolicy ośrodków narciarskich jest remontowany, i co rusz było widać odcinki świeżego asfaltu.
Położenie schroniska w Babin Zubie jest bardzo atrakcyjne tuż pod pięknymi skałami. Z tarasu widać od razu cel naszej wędrówki.
Można zobaczyć jak szlak stopniowo wspina się otwartym grzbietem, podobnym do naszych polskich bieszczadzkich połonin, tyle że rozmiarami znacznie większym.
Był to jednak idealny szlak na rozgrzewkę przed czekającymi na nas wyzwaniami. Pogoda była wymarzona, dzięki czemu takie wędrowanie jest czymś niezwykle przyjemnym. Jakakolwiek burza z piorunami na takim otwarty terenie mogłaby zamienić wycieczkę w ekstremalnie niebezpieczną.
Obły wierzchołek Midżura praktycznie był cały czas w zasięgu wzroku i powoli przybliżał się z każdym krokiem.
Na wierzchołku Midżura czekał na nas piękny widok na bułgarską stronę. Mieliśmy świadomość, że już niedługo będziemy zdobywać najwyższy szczyt tego kraju.
Zejście było oczywiście przyjemniejsze. Krok za krokiem, w stronę schroniska, podziwiając krajobrazy, które do tej pory chowały się za plecami.
Na koniec krótki popas w przepięknej scenerii i w końcu ruszyliśmy w dalszą drogę… w stronę Bułgarii.
Czas przejścia:
Babin Zub – Midżur – 2h20’