Szczyt Deravica (Gjeravica) od 2008 roku jest najwyższym szczytem Kosowa, które ogłosiło wtedy swoją niepodległość, oddzielając się od Serbii. Wcześniej Deravica była najwyższym wierzchołkiem Serbii, a przed wojną domową najwyższym w całej Jugosławii. Deravica leży w paśmie Gór Przeklętych (Prokletije) na granicy trzech państw – Czarnogóry, Kosowa i Albanii. Słyszeliśmy wiele różnych opowieści o Górach Przeklętych, o ich niedostępności i niebezpieczeństwie spowodowanym wciąż istniejącym ryzykiem wejścia na minę. Tereny te do niedawna były wciąż zaminowane i nadal nie ma gwarancji, że jest bezpiecznie. Dodatkowo rejon jest niestabilny politycznie i różnie może być z gościnnością tutejszych mieszkańców, zwłaszcza wysoko w górach. Jednak czuliśmy, że jak to zawsze bywa z informacjami w Internecie, więcej jest nieprawdziwych wiadomości niż prawdziwych. Nie zawiedliśmy się na naszym przeczuciu, szczególnie jeśli chodzi o serdeczność tamtejszych mieszkańców.
Deravicę postanowiliśmy zdobyć na kolejnej wyprawie na Bałkany w 2019 roku. Skład grupy był podobny – moja żona Iza, synowie Wojtek i Krzysiek, mój brat Mateusz z żoną Kasią i kolegą Staszkiem.
Przed wyjazdem postanowiliśmy się zaopatrzyć w ścieżki nawigacyjne GPS naszych poprzedników, którym udało się wyjść na wierzchołek. Mój brat posiada nawigację górską Garmin a ja zawsze używam aplikacji na telefon MyTrails. Mając wcześniejsze doświadczenia z Bośni i Hercegowiny, przygotowałem sobie przy pomocy tej aplikacji mapy offline interesujących nas rejonów górskich, umożliwiające korzystanie z nich bez użycia Internetu. Okazało się później, że z tych ścieżek GPS nie będziemy mogli skorzystać, ponieważ wystartowaliśmy z zupełnie innego miejsca niż planowaliśmy. Mapy jednak się przydały… bez nich ani rusz.
Jest kilka dróg wejścia na Deravicę. Najczęściej opisywane jest wejście od strony północnej, zaczynające się od miejscowości Dečani, ale również od Junik.

Ponieważ mieliśmy ścieżkę GPS poprowadzoną od Junik, postanowiliśmy najpierw spróbować zdobyć szczyt od tej strony. Szlak na szczyt startował z doliny na wysokości około 1700 m n.p.m., co było niewątpliwie zaletą ze względu na mniejsze przewyższenie. Dodatkowo na mapie zauważyliśmy, że są jakieś górskie chaty/domy oraz pole namiotowe, które dałoby nam możliwość przenocowania. Jednak aby tam dojechać konieczne było pokonanie kilkunastokilometrowej górskiej drogi o przewyższeniu 1100 m prowadzącej od Junik. Mimo to postanowiliśmy spróbować wyjechać z pełnym obciążeniem. Początek drogi napawał optymizmem szczególnie, że prowadzone były prace drogowe dające nadzieję, że może wyżej będzie asfalt. Za rok prawdopodobnie będzie tutaj asfaltowa droga jednak nie do samego końca. Nasz optymizm rozwiał się w momencie, gdy uświadomiliśmy sobie, że droga kończy się po 2 kilometrach przy restauracji. Zostawiliśmy auta na parkingu i zaciągnęliśmy języka u obsługi. Okazało się, że droga prowadzi dalej obok restauracji, ale tam już tylko z napędem 4×4. Podjęliśmy więc ostateczną decyzję, że rezygnujemy i spróbujemy zdobyć szczyt od północy.

Podjechaliśmy zatem kilka kilometrów dalej do miejscowości Dečani. Bez problemu znaleźliśmy hotel dla całej naszej 7 osobowej grupy (hotel Swiss Diamant). Znalezienie bezpiecznego miejsca było dla mnie bardzo ważne, bowiem zakładałem, że nie wszyscy będą chcieli zdobyć szczyt i ktoś może zechcieć zostać na miejscu. Później okazało się, że determinacja była w całej grupie i każdy chciał wyjść na wierzchołek.

Po analizie map postanowiliśmy podjechać kilkanaście kilometrów w głąb doliny, blisko wioski Kožnjar (Kozhnjer) i zostawić auta przy elektrowni wodnej Hidrocentrali Lumbardh, tuż przed charakterystycznymi serpentynami. Droga na mapie wyglądała na lepszej kategorii niż od Junik i dodatkowo pracownicy hotelu zapewniali nas, że da się dojechać zwykłym autem bez napędu 4×4. Jedyny minus w porównaniu ze szlakiem z Junik to większe przewyższenie – około 1700m w pionie.
Następnego dnia wyruszyliśmy o 6 rano. Kilkunastokilometrowa droga faktycznie była przejezdna. Na początku szutrowa, a w połowie aż do samej elektrowni był położony świeży asfalt. Prawdopodobnie tak jak od Junik, tak i tu za rok będzie na całej długości dobra asfaltowa droga. Na początku doliny trzeba przejechać przez zapory przeciwczołgowe wojsk KFOR. Stacjonują tutaj wojska, aby chronić monastyr Visoki Dečani. Przejazd przez taki punkt przypomina, że wciąż jest tu niestabilnie. Po ogłoszeniu niepodległości przez Kosowo bardzo wiele świątyń serbskich zostało doszczętnie zniszczonych, a ludność serbska wypędzona. Teraz pozostałości chronią wojska oraz policja, szczególnie te zabytki, które są na liście UNESCO.
Tak jak planowaliśmy, auta zostawiliśmy przy budynkach elektrowni. Na wszelki wypadek zapytaliśmy o zgodę pracownika, który zapewnił nas, że auta będą bezpieczne i że jest monitoring.

Przed nami były dwie serpentyny. Przy drugiej na ostrym zakręcie odchodzi szlak do doliny Kozniarskiej Bistricy.

Szlak stopniowo wznosił się na wysokość 1500 m n.p.m., mijając kolejne budynki elektrowni i po około 5 km dolina wyraźnie poszerzyła się i widać było rozlewiska potoku.



Tutaj postanowiliśmy poszukać ścieżki w lesie i odbić w lewo tuż przed miejscem gdzie potok przecina drogę. Wejście w szlak było słabo oznakowane. Można również pójść dalej prosto drogą dojazdową, przejść potok i trzymając się lewej strony iść cały czas zakosami aż do wioski Pločice (o tym wariancie dowiedzieliśmy się dopiero w drodze powrotnej). Do drogi tej doszliśmy również i my, idąc ścieżką w górę przez las.



Po wyjściu z lasu ukazała się nam rozległa dolina i przepiękne widoki na Góry Przeklęte. Na stokach doliny stały drewniane chaty. Idąc z dołu nie spodziewaliśmy się, że ujrzymy tu ludzi.



W każdej chacie przyjaźnie nastawieni mieszkańcy szczególnie dzieci, które witały nas z uśmiechem.

Pamiętam też boisko na hali z porządnymi bramkami, chyba jedno z najwyżej położonych jakie widziałem.

W tym miejscu zaczęły się wątpliwości co do dalszego kierunku. Zaznaczony na mapie szlak podążał zupełnie w innym kierunku niż pokazywali nam miejscowi. Postanowiliśmy posłuchać mieszkańców. W końcu to ich teren.



Droga poprowadziła nas do małego stawu z charakterystyczną chatką na wzniesieniu. Tu na wysokości około 2050 m n.p.m. zrobiliśmy pierwszy dłuższy postój.


Dalsza droga skończyła się po 200 metrach i przed nami ukazała się trawiasta łąka bez wyraźnej ścieżki. Tutaj zaczęło działać nasze wieloletnie doświadczenie górskie. Czuliśmy, że gdy wybierzemy złą drogę może nie starczyć sił, aby wprowadzić korektę.

Dodatkowo mieliśmy w pamięci informację, że należy uważać i nie schodzić ze ścieżek ze względu na ryzyko min. Jednak na kamieniach wypatrzyliśmy charakterystyczne bałkańskie oznakowania szlaków – czerwone kółka białe w środku.
Poszliśmy śmiało na grzbiet, z którego dalej ścieżką do następnego małego stawu.


Zgodnie z sugestiami miejscowych kierowaliśmy się do największego w dolinie stawu Liqeni i Zemres. Gdy w końcu do niego doszliśmy odetchnąłem z ulgą, bowiem ścieżka zaczęła być wyraźna i dobrze oznakowana.


Prawdopodobnie tędy idzie szlak z innych wiosek Boks i Rops, które są dalej na wschód od Pločice. Szlak dalej prowadził zakosami, pokonując kilkuset metrową grzędę.




Gdy szlak wyszedł w końcu na grań naszym oczom ukazała się Deravica. Ścieżka następnie prowadziła na przełęcz na wysokości 2400 m n.p.m. To tutaj dochodził szlak, którym chcieliśmy wyjść, idąc z Junik.


Dalej granią i po 20 minutach byliśmy na szczycie.

Na szczęście pogoda miała być stabilna, więc nie obawialiśmy się, że się pogorszy. Mogliśmy do woli rozkoszować się widokami.


Postanowiliśmy zejść tym samym szlakiem, żeby nie tracić czasu na błądzenie. Zresztą idąc w drugą stronę widoki zawsze są inne.




Schodząc poniżej wioski, nie weszliśmy ścieżką w las, tylko zeszliśmy do końca drogą do rozlewiska. Po większych opadach może być problem, ponieważ trzeba pokonać potok przechodząc w brud, ale można to sprawdzić na początku wycieczki i wybrać odpowiedni wariant drogi.
Deravica była szczytem wymagającym kondycyjnie. 1700 metrów przewyższenia oraz 35 km w nogach dało się odczuć. Satysfakcja jest tym większa, że cała moja rodzina postanowiła podjąć wyzwanie mimo, że kusiła myśl pozostania w wygodnym hotelu. Wiedzieliśmy, że to jeszcze nie koniec naszej górskiej przygody. Krótka regeneracja i za 2 dni kolejna próba, tym razem na najwyższy szczyt Czarnogóry – Zla Kolata.
Czas przejścia
Elektrownia – Pločice – 3h
Pločice – Deravica – 3h30’