Chorwacja większości z nas kojarzy się z ciepłym morzem, wąskimi uliczkami urokliwych miasteczek i otaczającymi górami spalonymi słońcem. Nie wszystkim jednak przychodzi ochota wspiąć się na nie. Nam się zachciało…
Vrh Dinare (Dinara, Sinjal) leży w Górach Dynarskich, w paśmie Dinara tuż przy granicy z Bośnią i Hercegowiną. Bazę wypadową mieliśmy nad morzem, w okolicy Omisia i wystarczał jednodniowy wypad, aby zdobyć tę górę. Czekaliśmy na ochłodzenie, ale niestety prognozy długoterminowe w tamtym czasie nie przewidywały spadku temperatury poniżej 40˚C.

Wystartowaliśmy z Glavas, gdzie znajduje się małe schronisko, jak i miejsce na biwak. Dojazd przez Kijevo drogą nr 1 jest prosty, pod warunkiem, że ma się dobrze opanowaną nawigację i wcześniej przeanalizuje się dokładnie położenie punku docelowego.

Mimo, że Vrh Dinare nie poraża wysokością, jednak startowaliśmy z miejsca położonego na wysokości około 450 m n.p.m., co dało wynik blisko 1400 metrów przewyższenia. W tych temperaturach nie było to łatwe, ale góry są miejscem, gdzie człowiek walczy ze swymi słabościami i osiąga satysfakcję, gdy je pokonuje. Zresztą po powrocie czekała na nas kąpiel w orzeźwiającym morzu. Czy nie warto przeżyć tak ekstremalnych doznań porównywalnych z sauną?
Szlak wznosił się łagodnie i stopniowo, przez co można było wypracować równy rytm. Na szlaku jest kilka charakterystycznych punktów. Na początku mija się ruiny zamku, które sprawiają niesamowite wrażenie na tym pustkowiu.


Po kilkuset metrach podejścia w pionie można odsapnąć przy jednym z dwóch źródeł. Przy odrobinie szczęścia da się w nim zanurzyć czapkę, która następnie ochłodzi rozgrzane głowy oraz napełnić puste butelki. Planując wyprawę, podjęliśmy decyzję, aby w plecakach ograniczyć do minimum niezbędny ekwipunek i pozostałe miejsce zapełnić butlami z wodą. Nie wiedzieliśmy co nas czeka w takich temperaturach i rozsądnym wyjściem było uzupełnić zapasy wody, mimo że ciężar plecaków wzrastał.

Po około 700 metrach podejścia od startu, pojawia się rozwidlenie szlaków. Można tutaj skręcić w lewo i wspinać się dalej na szczyt lub wstąpić do starych kamiennych szałasów, przy których znajduje się studnia. Z szałasów również odbija szlak na Dinarę, więc postanowiliśmy ze studni skorzystać w drodze powrotnej.

W partii podszczytowej, po niespełna godzinie podejścia od rozwidlenia szlaków, wychodzi się na grań. Dopiero tutaj poczuliśmy chłodny wiatr, przynoszący ulgę.

Jeszcze trzeba było pokonać kilka wzniesień i przed nami wyłonił się charakterystyczny płaski wierzchołek Dinary z białym krzyżem.


Ostatnie odcinki trzeba było przemierzyć wciskając się w chorwackie gęste kosówki, aż w końcu wierzchołek został osiągnięty.

Widok na surowe góry Dynarskie zarówno po stronie Bośni i Hercegowiny, jak i Chorwacji, był warty tego trudu.

Podobnie jak na Magliću, tak i na Dinarze spotkać człowieka jest ciężko. Z jednej strony można poczuć potęgę i dzikość gór, ale z drugiej strony świadomość konieczności poradzenia sobie samemu w razie chociażby ukąszenia przez żmiję, sprawia, że trzeba być bardziej skoncentrowanym i czujnym. Patrzeć, gdzie stawia się stopę i na czym siada. Nam się zdarzyło, że spłoszyliśmy żmiję przy źródełku w drodze powrotnej. Pojawiło się wtedy pytanie, co zrobić, gdzie szukać pomocy? Tam nie ma chłopaków z TOPRu, którzy zawsze przylecą z pomocą. Pytanie pozostawiam niestety bez odpowiedzi… nam żmija darowała.
Z wierzchołka było widać dym unoszący się z pogorzelisk. Na Bałkanach często bowiem dochodzi do pożarów, nie tylko w dzikich miejscach, ale również tam, gdzie mieszkają ludzie. Akcje ratownicze w wyniku pożarów w krajach bałkańskich są wszystkim znane. Dzikie obszary mają jednak to do siebie, że przeważnie zostawia się je na łaskę przyrody, gdy pożar nie zagraża bezpośrednio ludziom. Jednym z powodów jest wciąż istniejące ryzyko trafienia na pola minowe, które pozostały po ostatniej wojnie domowej. Zagrożenie to trzeba brać też bardzo poważnie pod uwagę, wędrując po górach innymi ścieżkami niż te wytyczone.
W drodze powrotnej przepiękne widoki na Perućko jezero, bardziej zalew utworzony przez rzeczkę Cetina, biorący początek w miasteczku o tej samej nazwie, kilka kilometrów od miejsca, w którym wystartowaliśmy. Rzeka Cetina wpada następnie do Adriatyku pięknym przełomem w Omisiu.

Tym razem postanowiliśmy odpocząć w kamiennych szałasach w rozległej dolinie i sprawdzić, czy studnia jest chociaż w niewielkim stopniu napełniona, aby się schłodzić po trudach wspinaczki.

W jednym z szałasów, można śmiało znaleźć schronienie, bowiem wyposażone jest w prycze. Nie jest to all inclusive, ale w tym miejscu byłoby to wręcz niewskazane, a nawet odpychające.
Okazało się, że informacje w internecie były prawdziwe i studnia faktycznie jest. Było też i wiadro oraz, co najważniejsze, woda. Tylko ci, co poczuli kiedykolwiek jej brak, mogą sobie wyobrazić, jak przyjemny jest łyk takiej wody oraz zimny prysznic prosto z wiadra.

Po odpoczynku kolejne kilkaset metrów zejścia znanym już nam szlakiem.

W drodze powrotnej do miejsca zamieszkania zatrzymaliśmy się oczywiście na posiłek w przydrożnej chorwackiej knajpce. Z pełnymi brzuchami dojechaliśmy do morza, aby zakosztować niezapomnianej kąpieli… życie potrafi być piękne.
Czas przejścia:
Glavas – Dinara 3h30’
Zapraszam również na fotorelację z wyprawy