Zla Kolata to szczyt w Górach Przeklętych będących częścią Gór Dynarskich. Pasmo Gór Przeklętych (Prokletije) leży na pograniczu trzech państw Kosowa, Albanii i Czarnogóry. Zwane też są Górami Północnoalbańskimi lub Alpami Albańskimi i są jednymi z ostatnich rejonów nietkniętych turystyką masową. Już sama nazwa Przeklęte sprawia, że instynktownie człowiek staje się ostrożniejszy. Po stronie Kosowa rejon ten wciąż jest jeszcze niestabilny politycznie . Górskie ścieżki są niezbyt dobrze oznakowane, a zejście z nich może różnie się skończyć bowiem są to tereny nie do końca rozminowane. Potrzebne jest większe doświadczenie górskie, aby dobrze wybrać ścieżkę na szczyt.
Wierzchołek ten postanowiliśmy zdobyć tuż po wejściu na Deravicę w Kosowie. Oba te szczyty leżą w Górach Przeklętych, jednak aby go zdobyć najkorzystniej jest przejechać na stronę Czarnogóry. Z Dečani przejechaliśmy przez granicę drogą R106 od Novego Sela. Przejście graniczne jest położone wysoko w górach i aby tam dotrzeć trzeba pokonać 1300 metrów wzniesienia. Na bazę wypadową wybraliśmy wioskę Vusanje w gminie Plav, o której wyczytaliśmy w Internecie, że jest najbliżej szlaku na Zlą Kolatę. Dodatkowo mieliśmy informację, że nocleg można znaleźć w prywatnym domu Guesthouse „Dedushi”.


Na szczęście w wiosce były drogowskazy, które doprowadziły nas do celu. Mimo coraz bardziej zwężających się drogi i coraz bardziej stromych podjazdów, wjechaliśmy wprost na podwórko gospodarza. Mieliśmy szczęście, ponieważ znaleźliśmy nocleg dla całej naszej ekipy. Na podwórku stało kilka samochodów z polską rejestracją. Okazało się, że gospodarz tylko użyczył parkingu polskim grotołazom, którzy od wielu lat rokrocznie przyjeżdżają, aby eksplorować tutejsze jaskinie, a bazę namiotową mają ulokowaną wysoko w górach. Gospodarz okazał się sympatycznym człowiekiem, jednak widać było, że jest twardym góralem, który nie jedno w życiu przeszedł. Pracował również za wielką wodą, dzięki czemu można było z nim porozumieć się po angielsku. Nie zapomniał o gościnności i od razu na stole postawił polską rakiję, której nie można było odmówić mimo świadomości, że dnia następnego potrzebna będzie dobra kondycja.

Z tarasu rozpościerał się przepiękny widok na dolinę w kierunku Gór Północnoalbańskich i najwyższego szczytu Gór Dynarskich Maja e Jezercës.

Okazało się, że faktycznie szlak wychodzi tuż spod domu gospodarza i jest to jeden z ostatnich najwyżej położonych domów we wsi. Pobudka dnia następnego wcześnie rano. Gospodarz przygotował na umówioną godzinę śniadanie składające się z rosołu, jajecznicy i sera, a do popicia herbata z górskich ziół zbieranych na okolicznych stokach.

Tego dnia prognozy przewidywały popołudniowe burze, więc chcieliśmy wyjść jak najwcześniej i na długie delektowanie się śniadaniem nie było czasu.
Poranek uraczył nas przepięknym widokiem zamglonej doliny.

Czerwony szlak wznosił się lasem równomiernie i stopniowo nabieraliśmy wysokości. Na początku mija się przysiółek Zarunica z kilkoma murowanymi domami i cmentarzem, w którym pochowani byli prawdopodobnie przodkowie gospodarza bowiem wszyscy byli z rodu Dedushi.

Później minęliśmy polany, na których pasły się konie. Pamiętam ten moment kiedy postanowiły nas wyprzedzić i podążyć szlakiem tak, jakby chciały nam pokazać do kogo należą te tereny.



Po ponad godzinnym podejściu szlak powoli wyłonił się z lasu i naszym oczom ukazał się piękny widok na okoliczne wierzchołki.

Z daleka przywitało nas szczekanie psa pasterskiego. Okazało się, że na polanie znajdowała się bacówka, nietypowa bo dodatkowo oferowano w niej wszelkiego rodzaju trunki, nie tylko maślankę, ale też zimne piwo i gorącą kawę, co na tej wysokości było bardzo kuszące. Postanowiliśmy, że wstąpimy tu w drodze powrotnej, gdy po trudach będziemy chcieli chwilę odpocząć.


Szlak następnie odbił na południe i zaczął podążać przez charakterystyczne dla Gór Dynarskich formacje skalne, białe żłobione, ostre skały nagrzane od słońca, które wymagały koncentracji podczas marszu.


Po 2h30’ godzinie od wejścia w szlak doszliśmy do charakterystycznego miejsca zwanego Bora na wysokości 1810 m n.p.m.. Patrząc na mapę byłem przekonany, że to będzie jakaś formacja skalna, a oczom naszym ukazała się rozległa zielona polana, na środku której postawiono drogowskaz.



Nasz szlak podążał w kierunku przełęczy na granicy z Albanią. Mieliśmy już za sobą 800 metrów podejścia, a przed nami jeszcze prawie drugie tyle. Drogowskaz informował, że na szczyt zostało jeszcze 3.5 godziny, więc ruszyliśmy dalej wiedząc, że musimy zdążyć przed załamaniem pogody. Oznakowanie na skałach w tym rejonie Gór Przeklętych jest dość oryginalne. Oprócz czerwono białego koła malowane są czerwone kreski wskazujące kierunek, w którym należy podążać. Szczególnie przydatne, gdy idzie się po skałach i nie ma wyraźnej ścieżki.

Szlak wspinał się stopniowo na kolejne trawiasto-skalne progi w dolinie. Od Bora na przełęcz trzeba pokonać około 200 metrów przewyższenia.




kolejny próg a za nim następny…



Wyobrażałem sobie ten odcinek jako ponure rumowisko z brakiem jakiejkolwiek zieleni, po którym w mozole będziemy zdobywać każdy metr. Jednak rzeczywistość przerosła wszelkie oczekiwania. Szlak okazał się bardzo przyjemny. Ścieżka była wyraźnie wytyczona w trawiastym terenie, gdzieniegdzie przechodząc przez nieliczne formacje skalne.


aż w końcu ukazała się przełęcz na granicy z Albanią

Zbliżając się do przełęczy na granicy z Albanią, coraz częściej spoglądaliśmy na szczyty po lewej stronie, zastanawiając się którędy wiedzie szlak i który dokładnie to jest nasz szczyt. Mieliśmy cichą nadzieję, że z dołu inaczej wszystko widać i Zla Kolata to nie ten najwyższy wierzchołek i nie trzeba będzie na niego wchodzić stromą skalną granią. Później okazało się, że jednak to była właśnie Zla Kolata, ale na szczęście szlak w partii podszczytowej przebiegał wschodnią stroną, która była mniej eksponowana i bardziej bezpieczna.

Od przełęczy szlak odbija w lewo. Tutaj należało zachować ostrożność, ponieważ jest gorsze oznakowanie i łatwo zgubić ścieżkę.

Przed nami wznosiła się skalna ściana i śnieżny żleb schodzący spod przełęczy między Dobrą i Zlą Kolatą. Ściana robiła ponure wrażenie szczególnie, że pogoda zaczęła się psuć i pojawiły się szare chmury oraz pierwsze krople deszczu. Szlak powoli wznosił się zakosami i stopniowo pokonywał skalne zbocze aż do samej przełęczy. Niestety dały się słyszeć pierwsze grzmoty w oddali, więc nie było czasu na odpoczynek.



Na przełęczy okazało się, że nie trzeba będzie wpinać się skalną i śliską od deszczu granią, ponieważ szlak podąża ścieżką od wschodniej strony, gdzie stok jest trawiasty i łatwiejszy. Na chwilę wyszło słońce, co sprawiło, że przybyło nam energii, a samo wyjście na wierzchołek stało się przyjemnością.




Na wierzchołek wyszliśmy w kilkanaście minut od przełęczy i 2h45’ od Bora, co świadczyło, że tempo było dobre. Czas na kilka zdjęć, małą przekąskę i szybko zaczęliśmy schodzić w dół, aby jak najszybciej pokonać skalne zbocze i znaleźć się jak najniżej w dolinie, ponieważ w dali widać było nadciągające kolejne burze.


Niestety silniejszy deszcz dorwał nas podczas zejścia w skale i trzeba było zachować szczególną ostrożność, aby się nie poślizgnąć. Mimo to udało się nam w bardzo dobrym tempie obniżyć znacznie wysokość i znaleźć się w bardziej bezpiecznym terenie. Zaprawa jaką dostaliśmy dwa dni wcześniej na Deravicy sprawiła, że nie czuliśmy dużego zmęczenia i mogliśmy dłuższy postój zaplanować dopiero w bacówce. Czy może być coś bardziej upragnionego jak zimne piwo schłodzone w potoku, wypite wysoko w górach lub kawa podana w tak wykwintnych filiżankach, że przy unoszeniu mały palec w dłoni sam się prostuje? Takie miejsca jednak istnieją i nie można przejść obok nich obojętnie. Do stołu przysiedli się inni turyści i czas mijał w błogiej atmosferze aż ciężko było wstać od stołu.


Szlak zejściowy lasem był przyjemny. W głowie lekko szumiało i dało się odczuć miłe uczucie szczęścia. Miałem świadomość, że udało nam się zdobyć kolejny szczyt do Korony Bałkanów.
Czas przejścia
Vusanje – Bora 2h30’
Bora – Zla Kolata 2h45’
Zapraszam również na fotorelację z wyprawy