Góry Skandynawii, a w szczególności Norwegii były moim marzeniem już od wielu lat. Apetyt na nie wzmógł się, gdy wracając kilka tysięcy kilometrów z Przylądka Północnego, bezustannie kuszony byłem otaczającymi magicznymi krajobrazami górskimi. Wtedy jechałem jednak z rodziną i cel podróży był daleki od wspinaczek, które chodziły mi po głowie. Wiedziałem jednak, że któregoś dnia tu wrócę z nastawieniem wyłącznie eksploracji górskiej. Tak też się stało. Po 4 latach był już plan, który skrystalizował się również w głowie mojego brata Mateusza i kolegi Staszka. Plan był prosty. Początkiem sierpnia 2017 roku wyjedziemy na 2 tygodnie w Góry Jotunheimen. Plan zakładał głównie wejście na Galdhopiggen (2469 m n.p.m.) będący nie tylko najwyższym szczytem Norwegii, ale również całej Skandynawii. Oprócz najwyższego wierzchołka mieliśmy zobaczyć jak najwięcej (w zależności od panujących na miejscu warunków). Gdy zagłębialiśmy się w dostępnej literaturze na temat Parku Narodowego Jotunheimen, pojawiła się chęć przejścia również grani Besseggen i ujrzenia turkusowego koloru Jeziora Gjende.
